Miło czasem bywać zaskoczonym – miło robić fikołki światopoglądowe. Jeden z najświeższych takich fikołków, choć nie w pełni zamierzenie jak się zdaje, zafundował nam Holoubek, Syn Picassa wrocławskiej filii AST wystawiony w ramach XIX Ogólnopolskiego Festiwalu Teatrów Niezależnych.
Jeśli się zastanowić, można powiedzieć, że nie mamy do czynienia z jednym fikołkiem, a właściwie z kilkoma. Tak. Holoubek, syn Picassa zapewnia właściwie kilka fikołków. Metaforę trzech fikołków cechuje znacznie większa plastyczność, niż przenośnię bazującą na wgłębianiu się w kolejne fazy wykonywania jednej sekwencji ruchu, poza tym charakteryzuje ją większy optymizm dotyczący natury intelektualnej recenzenta. Bo czy ktoś chciałby czytać artykuł o tym, jak plecy i kolana zginają się, podczas gdy ręce wyciągają się, aby podmiot wykonał pseudo-akrobatyczny wyczyn? Podmiotowi nie chciałoby się czegoś takiego pisać. Podmiot wolałby napisać o kilku fikołkach, sugerując sobie samemu, iż dynamika jego intelektu pozostaje w dobrej formie. Chciałby.
Fikołek pierwszy – Człowiek zamiast petard
Wstyd przyznać, ale podmiot nie spodziewał się, że w takim stopniu zaczarowany zostanie przez coś, co powstało na AST. Dlaczego? Dlatego, że podmiot uległ przyzwyczajeniu do pewnego stanu rzeczy. Widuje on co jakiś czas dziełka zrobione przez profesjonalnych aktorów. Widuje też rzeczy zrobione przez dopiero co kształcących się pasjonatów teatru albo przez świeżo wykształconych. Niejednokrotnie te dzieła, niezależnie czy były komedią, czy też tragedią, wydawały się przesadzone lub wygrane tyle razy, że aż przegrane. I tak np. zeszłoroczna Scena Debiutów w Poznaniu straszyła “flakami”, zaś np. Być jak Charlie Chaplin (również obejrzane przez podmiot na XIX OFTeNie), choć wykonane przez artystę prezentującego wybitny kunszt, zawodziło przez swą długość i zbędność niektórych scen (a raczej ich celowość zawierającą się jedynie w dalszym objawieniu wspomnianego kunsztu odgrywającego).
Holoubek, syn Picassa zadziwia, ponieważ wydaje się prostolinijny w swoich rozwiązaniach scenicznych i niesamowicie witalny w grze aktorów.
Zacząć trzeba jednak tak, by być zrozumiałym. Holoubek to komedia – bohaterami są postaci socjalistycznego kina, dziecka ZSRR. Znajdują się one w specjalnym ośrodku, do którego zostały przeniesione, kiedy formuła komunizmu się wyczerpała. Akcja zawiązuje się, kiedy Żwirek i Muchomorek odkrywają w swoim łóżku jajko podrzucone im przez prezydenta Czechosłowacji, Ludvika Svobodę – ze wspomnianego jajka ma się wykluć ktoś, kto da im wolność. Będzie to socjalistyczny gołąb pokoju identyczny jak ten naszkicowanego przez Picassa na serwetce.
Teraz wrócić wypada tak, by kontynuować. Prostolinijność wspomniana objawia się np. w scenografii, którą stanowią porozsypywane po scenie sprzęty domowe. Żadnych zmian wystroju nie ma, żadnych zapierających dech w piersi dekoracji również. Graty stojące na teatralnych deskach są za to ogrywane w najróżniejszy sposób.
W sposób tym lepszy, im większa jest witalność aktorów – a ta prezentuje się naprawdę nieźle. Dla przykładu moment narodzin Holoubka rozegrano pomysłowo i smacznie. Nie ma tutaj żadnych fajerwerków, ani dymów – podczas gdy bohaterowie odgrywają poród, za nimi rozciągane jest prześcieradło. Kiedy nastaje punkt kulminacyjny procesu rodzenia się, płachta zostaje zerwana, a przed widzami staje człowiek: Holoubek, Syn Picassa, Żwirka i Muchomorka.
Na następnej stronie podmiot pisze trochę o bełkocie, którym jest zirytowany, i laurach, których nie zobaczył.