Turnieje w kultowe już Heroes 3 odbywają się na terenie naszego kraju nawet w obecnych latach. Choć od premiery tej ubóstwianej strategii minął kawałek czasu, w naszej pamięci ona wciąż jaśnieje, przyćmiewając swoim blaskiem mnóstwo gier z uniwersum Might & Magic, a szkoda – bo niektóre z nich to naprawdę interesujące tytuły. Jednym z nich jest na przykład gra, bez której być może nie byłoby dziś Dishonored.
Z pewnością niektóre z tych gier są Wam nieobce – szczególnie, że na pierwszy front pragnę przypomnieć Wam o pewnych klasykach.
Po prostu Might & Magic
Nim oddaliśmy się strategicznym bataliom, świat znał Might & Magic jako pierwszoosobowe gry RPG. Począwszy od wydanego w 1986 roku The Secret of The Inner Sanctum, każda kolejna część wspinała się coraz wyżej po drabince jakości, by w końcu podarować nam takie skarby, jak szósta i siódma odsłona – The Mandate of Heaven i For Blood and Honor. Te oferowały otwarty świat do zwiedzenia, pierwszoosobową eksplorację, liczne misje i sławną grę w grze – karciankę Arcomage, w której można było się zatracić bez reszty w lokalnych karczmach.
O dziwo erpegi te, mimo że wizualnie tknięte mocno przez ząb czasu, pozostały naprawdę grywalne. Największym sentymentem darzę część ósmą – Day of the Destroyer. Trochę przez mroczny klimat, ale przede wszystkim przez ilość przegranych weń godzin jako młody chłopak (w okolicy lat dziesięciu). Zamotany w licznych mechanikach nie radziłem sobie wtedy zbyt dobrze z rozgrywką, ale nie zrażało mnie to. Nie zraża i dziś. Stare Might & Magic bawią do teraz, stanowiąc może nie wzór, ale przyzwoity przykład tego, jak się kiedyś robiło hybrydę RPG z otwartym światem i dungeon crawlera.
Wydane w 2002 roku Might and Magic IX nie zostało pozytywnie przyjęte. Oberwało mu się za spłycenie gameplayu i toporność – najwyraźniej przeniesienie gry na silnik pełnego 3D nie było tak dobrym pomysłem, jak początkowo mogło się to twórcom wydawać.
Odłam marki został wskrzeszony w 2014 roku, dając sentymentalnym graczom Might and Magic X: Legacy. Przyjemne graficznie, łączące stare z nowym, zostało docenione w gronie fanów serii.
Krew, biusty i mroczny mesjasz
Dużo krwi. W 2006 roku studio Arkane spłodziło grę dla nich przełomową – Dark Messiah of Might and Magic. Oparte na silniku Source oferowało liniową, ale bardzo filmową rozgrywkę nastawioną na pierwszoosobowe sianie mordu i zniszczenia. Klimat poszedł w jeszcze mroczniejsze niż dotychczas barwy, a nasz Sareth to prawdziwy brutal.
Możliwość wykorzystywania otoczenia w procesie mordu, dynamika, przyzwoity system skradania – Dark Messiah to kolejna gra z serii, w którą dobrze gra się nawet w roku 2018. W dodatku Arkane kilka lat później wydało znane i kochane Dishonored, w którym można dostrzec echa Dark Messiaha. Studio przeszło naprawdę długą drogę od czasu produkcji Arx Fatalis…
Bez kija nie podchodź
Nie obyło się również bez niewypałów. Crusaders of Might and Magic na przykład… och, na Azurę, co to była za przedziwna gra. Rok ’99, pełne 3D, przerzucenie się z powolnej akcji na szybkiego hack’n’slasha. Cóż. Te niespełna dwadzieścia lat temu produkcja ciekawiła zastosowaniem trójwymiaru i prędkością rozgrywki. Dziś jednak nie bawi już – jest drętwa, miałka i nie zaskakuje niczym. Identycznie zresztą sprawa ma się z wydanym na początku nowego millenium Warriors of Might and Magic – konsolowcy wtedy nie narzekali, ja jednak jęczę, że trudno w to obecnie grać.
Legends of Might and Magic z 2001 roku zostało okrzyknięte “klonem fantasy Counter Strike’a”, co mówi samo za siebie. Specjalnie dla Was odpaliłem tę skleconą naprędce produkcję i niestety nie jest zbyt ciekawie. Animacje są co prawda o niebo płynniejsze od wyżej wspomnianego Crusaders, wszak to FPS, ale rzecz jasna nie ma tu czego szukać. Na pewno nie online! A że kampania singleplayerowa jest wyjątkowo biedna…
Spójrz, prawdziwy skarb w Twojej kieszeni
Gdzie duża marka, tam i jej mobilne odpowiedniki. Wizerunek Gameloftu obecnie leży już w gruzach, lecz back in 2007 sam zagrywałem się na swojej leciwej Nokii w grę z serii Might & Magic o bardzo błyskotliwej nazwie – Might and Magic Mobile 2. Odkładając śmiech na bok, zapamiętałem ją jako nie takiego znów najgorszego hack’n’slasha na Javę, dysponującego nawet jakimiś tam (z naciskiem na “jakimiś”) aktywnościami pobocznymi i opcjami rozbudowywania ekwipunku. Ale tylko na nowszych wersjach Symbiana, bo na starszych dostawaliśmy biedny odpowiednik Mobile 2, do którego bardziej pasowałby poprzedni śródtytuł, aniżeli “skarb”.
Za to Might and Magic: Clash of Heroes – to była gra. Połączenie strategii z grą logiczną (której najbliżej do bardzo zróżnicowanego i skupionego na taktyce match-three), w dodatku podzielonej na kilka kampanii, z pięknymi przerywnikami i specyficzną oprawą – było czym się zachwycać. Właściwie, to nawet dzisiaj posiadanie jej na swoim telefonie z Androidem lub iOSem uważam za dobry sposób na kreatywną batalię z nudą.
A teraz idę poszerzyć swoją armię szkieletów w Nekropolis, wybaczcie.
Zdjęcie wyróżniające: NanoeTetsu na deviantart