Mery Spolsky: „Jak przychodzi do koncertu, to znikają podziały”

0
16

Mery Spolsky od lat należy do najbardziej charakterystycznych postaci polskiej sceny muzycznej. Choć na początku swojej ścieżki była związana z piosenką aktorską, to od 10 lat Maria Żak serwuje słuchaczom swoją hyperpopową/elektroniczną wizję muzyki. Na początku listopada artystka z Warszawy wydała 4 album w swoim dorobku KOCHAM POLSKĘ. O tej płycie, scenicznym image, Polsce, a także… Eurowizji z Mery rozmawiał Wojciech Miśkiewicz.

W.M. Dziesięć lat projektu Mery Spolsky, jak byś podsumowała ten czas?

M.S. Mimo większego doświadczenia, cały czas czuję te samą ekscytację, co ta Mery przy pierwszej płycie! Bardzo się stresowałam, ale i ekscytowałam, że wychodzi debiut, co ludzie powiedzą i jak będzie odbierana na koncertach. 10 lat minęło, ale ja czuje, jakby to miało trwać i trwać, nie mam poczucia, że to jubileusz który warto podsumować. Mam radość że to jest, są kolejne płyty i to pojawia się w eterze.

W.M. Mam wrażenie, że jesteś osobą, która lubi przewodzić ludziom, masz silny charakter. Płyta Dekalog Spolsky nawiązywała do tematyki religijnej, KOCHAM POLSKĘ też odwołuje się do kwestii fundamentalnych. Czujesz, że masz rząd dusz wśród swoich odbiorców?

M.S. Mam poczucie, że lubię nadawać ton, sprawdzam się jako organizatorka imprez, m.in. kultowych już Halloween. Lubię urządzać, przygotowywać, gotować, że muszę ugościć. Czuję, że koncerty to coś podobnego, ja zapraszam ludzi, ci ludzie przychodzą, staram się, by byli właściwie przyjęci. Koncert ma mieć historię, mieć start, odpowiednią kompozycję. Lubię podchodzić do fanów, zadawać im pytania. Po koncertach też zostaję porozmawiać ze słuchaczami. To jest taka sytuacja, gdy ja zabieram energię ludziom i zarazem swoją oddaję, taka transakcja wiązana. Dlatego koncerty chyba są najfajniejszą rzeczą w robieniu muzyki, bo można poczuć tę energię i spojrzeć komuś prosto w oczy, pokierować tymi ludźmi. Mam coś takiego w sobie, że lubię być „wodzirejką”.

W.M. Nawiązując do tytułu twojego ostatniego krążka – za co kochasz Polskę?

M.S. Za naszą kuchnię, że mamy swoje zwyczaje, muzykę ludową. Uwielbiam nasze morze, z całym anturażem i chwilami przaśnością, nasze góry, które są przepiękne. Po prostu kocham Polskę za to, że tutaj mieszkam, urodziłam się, wychowałam, mam do Polski dużo sentymentu. Kocham Polskę też za ludzi, bo jesteśmy kreatywni, mamy poczucie humoru i pomimo podziałów jesteśmy fajnymi osobami.

W.M. A czy warto kochać Polskę?

M.S. Ja myślę, że warto, jeśli się tutaj mieszka, to jest nasz dom, trzeba dostrzegać pozytywy w każdym miejscu. Chociaż jest też sporo wad w naszym kraju – zaczynając od pogody, która nie jest za ciekawa przez większość roku, kończąc na politycznych podziałach. Fajnie szukać pozytywów. Sprawia mi przyjemność, opowiadanie o miejscu, w którym mieszkam za granicą, w sposób dobry. Nie lubię jeździć i narzekać, że nie mamy tego i tamtego, chwalę znajomym, co ciekawego mamy do zaproponowania. Wydaje mi się, że ludzie mają w dalszym ciągu skrzywione spojrzenie przez czasy PRL-u, co już dawno jest nieprawdą, ale ta łatka dalej jest przyklejona.

W.M. Skąd w Polakach tyle narzekania? Sam Kazik śpiewał przed laty, że „Polak nie może istnieć bez narzekania”.

M.S. Ja też jestem jedną z pospolitych Polek, „Maryś Kowalskich”, które kochają narzekać. Na pogodę, rozkopane ulice i chodniki, korki w Warszawie. Myślę, że to jest taka cecha, która poniekąd pozwala dać ujść frustracji i pozwala wyładować się. Często się mówi, że w Polsce od samej pogody można dostać depresji. Nie mamy słońca i witaminy D, w związku z tym myślę, że to narzekanie jest taką cechą, która pozwala dać sobie upust, pośmiać się i trochę wbrew pozorom nam to pomaga. To nie jest takie gnuśne narzekanie, ale takie ciepłe narzekanie i to jest coś, co sprawia mi przyjemność.

W.M. Każda płyta wiązała się u Ciebie z innym imagu, najczęściej mocno wyróżniającym się. Teraz Marysia Kowalska, o której śpiewasz, kojarzy się z dziewczyną, którą możemy spotkać na co dzień. Z wiekiem akceptujesz tę zwyczajność, która nas otacza?

M.S. Zawsze lubiłam eksperymentować z ubiorem, stylizacjami, sięgać po rzeczy odważne, nawet często queerowe. Teraz chyba poczułam taką tęsknotę za minimalizmem, stąd powrót do prostoty, choć dalej lubię poszaleć ze strojami. Wydaje mi się, że szukam tego, co w Polsce jest takie najbardziej stereotypowe. W Polsce nie lubimy się wyróżniać, wolimy wtapiać się w tłum. Marysia Kowalska to taka stereotypowa dziewczyna, Polka, która założy dżinsy, szarą bluzę. To jest taka nasza cecha skromność, może przerysowana. Ja nie do końca lubię tę cechę, ale z racji tego, że ona gdzieś nas definiuje, to chciałam się do niej odnieść w tym wizerunku i w tych piosenkach. Ta trasa jest pełna biało-czerwonego koloru, w światłach, scenografii, stylizacjach, ale też tego, jak ludzie się ubierają, z szalikami, przychodzą w koszulkach z ogórkami kiszonymi, więc ta polskość jest celebrowana na wiele sposobów. Podczas tych koncertów jest dużo modowych smaczków, ja się kilka razy przebieram. Mam na sobie stroje rożnych projektantów, więc to takie dla mnie symboliczne. Pracowałam nad kreacjami z Olą Kucharczyk, Tomkiem Armadą, Bartkiem Sobolewskim. Kreacje są symboliką Polski, ale dalej w moim stylu, trochę ulicznym, trochę scenicznym. Na tej trasie jest kolorowo, pomimo że rządzą dwa kolory.

W.M. Każda płyta to rozwój twojego zespołu na scenie. Debiut nagrywałaś i promowałaś na koncertach jako one-woman army, samodzielnie. Potem z każdym krążkiem dochodziła jedna osoba. Teraz już występujecie jako kwartet.

M.S. Jak zaczynałam solo, marzyłam, żeby mieć zespół, ale warunkiem było znaleźć ludzi, którzy wkładają w to serce, będą grali nie tylko dla samego grania i jeżdżenia. Udało się taką drużynę stworzyć. Najpierw doszedł No Echoes, gitarzysta i producent. Potem dołączył Karol Szczygieł, perkusista. Teraz jest w ogóle szał, bo mamy Nikodema Dybińskiego na klawiszach. Te koncerty zyskały inne brzmienie, bo są bardzo gitarowe, mają vibe lat 80. Myślę, że to czuć, że to nie są takie koncerty stricte electro, taka mieszanka z rockiem, popem. Wszystko na raz, taki patchworkowy koncept, od ballady, gdzie pojawiają się skrzypce, pojawia się moment weselny. Chłopaki grają świetnie, zapraszam wszystkich na tę trasę, chciałabym, żeby ludzie usłyszeli jak gramy, bo to jest kawał roboty chłopaków i po prostu chciałabym się tym pochwalić.

W.M. Dzięki większemu składowi masz więcej swobody scenicznej.

M.S Na pewno jest inna energia sceniczna, bo mogę zagadać z chłopakami, mam wolniejsze ręce, bo nie mam cały czas jakiegoś instrumentu, więc mam większą swobodę w kontakcie z widzami. Mogę z nimi śpiewać, schodzić ze sceny. Ja to uwielbiam, z czasem bardziej się otwieram, żeby wychodzić do ludzi, zapraszać ich na scenę, pytać o imię. To właśnie takie polskie, że kiedy zaczyna się biesiada, to ona ma prawo bytu tylko w tłumie. Nasza publika jest grupą, z którą biesiadujemy. Z projektu na projekt mniej się krępuję, wstydzę i staję się bardziej otwarta.

W.M. Zauważasz zmianę demografii na swoich koncertach? Byłaś jurorką w You Can Dance, prowadziłaś również koncerty dla stacji TVN. Zawsze młodzież i rówieśnicy przychodzili głównie na twoje występy. Zauważasz więcej osób 40 i 50+ na swoich występach?

M.S. Trochę tak, ale nie wiem, czy to akurat przez moje współprace telewizyjne. Wydaje mi się, że to może bardziej przez uniwersalność KOCHAM POLSKĘ i to, że zaprasza do trochę innego mojego świata, niż do tej pory. Widzę dużo nastolatków z rodzicami, mamy przychodzą, mówią, że się przekonały do projektu i dobrze się bawiły. Lubię takie sytuacje, gdy dzieci zaciągają rodziców na nasze koncerty. Ale też mam wrażenie, że po naszym występie na Poland’and’Rocku i po koncertach na bardziej rockowych wydarzeniach, pojawia się więcej fanów tej muzyki w różnym wieku. To mnie cieszy, że nasza muzyka i nasze koncerty są po prostu dla tych, którzy chcą się dobrze bawić.

W.M. A nie ma co ukrywać, że jesteśmy podzieleni jako naród i rzadko patrzymy na siebie przyjaznym okiem…

M.S. To ciekawe, bo jak jeździmy i latem gramy koncerty otwarte, gdzie może przyjść każdy, ta publika jest wtedy bardzo różnorodna i nierzadko trochę z przypadku. I moja obserwacja jest taka, że jak przychodzi do koncertu, spotkania w takiej grupie, to znikają te podziały. Znika myślenie o polityce, wszyscy się uśmiechają, liczy się muzyka, nikt się nie zastanawia, czy osoba obok wierzy w coś, czy nie, czy jest LGBT+, czy nie. Odczuwam to na koncertach w miastach, gdzie nie zaglądamy z koncertami klubowymi. To mnie cieszy, bo nie chcę, żeby ta płyta była takim podkreśleniem, że w Polsce są podziały, tylko oddechem od tego. Bo na co dzień mamy takich informacji dużo i sama jestem tym zmęczona.

W.M. Jakie plany na 2026? Kolejna trasa klubowa, festiwale latem czy coś więcej?

M.S. Szykuje się gorące lato, zapowiada się też trochę występów klubowych, ale najbardziej liczę, że uda mi się dostać do preselekcji Eurowizji. KOCHAM POLSKĘ – ta płyta, image przy niej – składają się na to, że pora spróbować swoich sił jako reprezentantka Polski. Bardzo chciałabym znaleźć się w preselekcjach, bo kiedy jak nie w tym projekcie, który przecież stawia nasz kraj w dobrym świetle. Takie są plany, zobaczymy jak wyjdzie.

W.M. Trochę jestem zaskoczony, jakie masz wspomnienia z tym konkursem i czy to będzie jeden z utworów z ostatniej płyty?

M.S. Od pierwszej płyty dostawałam pytania od fanów tego konkursu, czy będę się zgłaszać. Nigdy tego nie czułam, nie czułam też samej Eurowizji. Jak zaczęłam pracę nad ostatnim wydawnictwem, zobaczyłam, jak to ewoluuje w Polsce, jak Justyna Steczkowska ją odczarowała, jak zaczęliśmy znowu się cieszyć tym wydarzeniem, to pomyślałam, że może być to dla mnie wyzwanie, taka nowość. Piosenka, którą chcę zgłosić, opowiada o Polsce. Wydaje mi się, że dobrze pasuje, a jeśli chcę próbować swoich sił za granicą, to Eurowizja – jako mocno ugruntowane wydarzenie muzyczne – jest świetnym miejscem, by zacząć. Dlatego chciałabym zgłosić ją do preselekcji.

W.M. A śledziłaś wcześniej ten konkurs?

M.S. Bywało rożnie. Jako dziewczynka oglądałam z rodzicami, bardzo się wtedy ekscytowałam, choćby w czasach, gdy w preselekcjach starował Afromental – dzięki temu ich poznałam. Potem zupełnie nie śledziłam. Teraz wróciłam dzięki występowi Justyny, który, mam wrażenie, zjednał Polaków. Nie mówimy już, że jak co roku „dajemy plamę” i się „nie nadajemy”. Wróciła radość wokół występu naszych reprezentantów. Teraz zaczęłam oglądać koncerty z poprzednich lat. Nie ukrywam, że skusił mnie też udział Tommy’ego Casha, którego jestem fanką, przekonał mnie, że to jest miejsce dla każdego. Przekonał mnie, że jest tam miejsce nie tylko dla ballad śpiewanych w długich sukniach, tylko też dla takich świrusów jak Tommy Cash (śmiech) i w związku z tym dla mnie też.

Podobał Ci się to, co robimy?
Wesprzyj nas i postaw nam kawę!
Wesprzyj nas
0 0 głosy
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najwięcej głosów
Opinie w linii
Zobacz wszystkie komentarze