Zespół Snowblind właśnie wydał swój debiutancki album pt.: Słaby. O pracy nad albumem, sensem życia i muzycznych inspiracjach, ale nie tylko opowiedział gitarzysta Tomek Wróbel. Zapraszamy!
Jak należy rozumieć tytuł Waszego longplaya – Słaby?
To jest płyta, która opowiada bardzo personalną historię – z perspektywy Gumisia, czyli naszego wokalisty. Opowiada o tym, jak różne wydarzenia z naszego życia i emocje, których doświadczamy, składają się na to, kim jesteśmy. Niestety, ten obraz naszej osoby często nie jest zbyt piękny. Wpływa również na naszą słabość, którą staramy się przed innymi ukryć. Dodatkowo, jako muzycy w Polsce – i myślę, że każdy artysta będzie w stanie się z tym utożsamić – często słyszymy, że coś jest „fajne, jak na Polskę”. I spodobała nam się koncepcja z tym związana: wpisanie na okładkę słowa „Słaby”, przy czym w domyśle jest:”… ale niezły, jak na Polskę”. I stąd się wziął tytuł albumu 🙂
A propos słabości, co jest Waszą słabością? Muzyczną na przykład?
To jest ciekawe, ponieważ w zespole jest nas pięciu i każdy wywodzi się z trochę innego środowiska muzycznego. Ja osobiście jestem fanem współczesnego metalu, metalcore’u i djentu, ale słucham również rapu, popu i dużo mainstreamowej muzyki. Interesuję się produkcją muzyki, a tam ona jest zazwyczaj na najwyższym poziomie. Podobny gust mają perkusista oraz drugi gitarzysta. Pozostali słuchają raczej starszej muzyki, ale nie stronią także od bardziej nowoczesnych brzmień. Zatem mamy jakieś wspólne elementy, ale każdy ma trochę inny background i wydaje nam się, że dzięki temu zespół fajnie się spaja. Staramy się też nie podążać za nikim konkretnym – nie chcieliśmy kopiować jakiegoś zespołu. Zbyt często też słyszeliśmy porównania w stylu „polski Papa Roach” czy polskie cokolwiek. Chcieliśmy od tego odejść. Na płycie jest dużo eksperymentów i one wzięły się właśnie stąd, że każdy z nas ma inny gust i bagaż doświadczeń.
A jak powstają Wasze utwory?
Bardzo różnie (śmiech). Na tej płycie większość utworów zaczynała się od riffów i partii gitarowych Hadżiego, czyli drugiego gitarzysty. Część tych numerów istniała już dużo wcześniej – po prostu czekała i dojrzewała w szufladzie, zwanej przez nas lodówką albo zamrażarką. 🙂 Później Gumiś napisał teksty. Ja w tej chwili staram się czuwać nad tym produkcyjnie oraz dodaję elektronikę i inne tego typu elementy. Natomiast zawsze pomysły wychodzą od riffów. Jesteśmy zespołem, który gra muzykę mocno gitarową i to od niej zwykle wszystko się zaczyna. Ale mamy na płycie kilka wyjątków, które zaczęły swoją „podróż” od warstwy wokalnej – Gumiś wymyślił linię wokalną i to do niej pisaliśmy cały numer. Myślę, że będziemy dalej podążać tą drogą, bo uważamy, że bardzo fajnie to wyszło.
Macie dużo gości na płycie. Czym się kierowaliście, zapraszając ich?
Zależało nam na kontrastach. Co prawda, pojawia się tam 2-3 gości z naszego podwórka – są to nasi przyjaciele, więc nie mogło ich tam zabraknąć. Natomiast zależało nam na tym, żeby pokazać inną stronę i dodać inną barwę, której niekoniecznie można się po nas spodziewać. Żeby eksperymentować i wbić kij w mrowisko. 🙂 Pokazać, że można łączyć różne gatunki ze sobą i to będzie działać. Już na etapie pisania każdego z tych utworów zauważyliśmy pewną przestrzeń, o której od początku wiedzieliśmy, jaką barwą ją wypełnić. Szczęśliwie złożyło się, że znaliśmy kilka osób, które udało się do tych przestrzeni dopasować.
Dla mnie najbardziej wyróżniającym się utworem z tej płyty jest Czarny świt z Jakóbem. Powiedz mi, co on wniósł do Waszej muzyki?
Na pewno bardzo ciekawe podejście do tekstu. Sam wymyślił swoje partie, w które nie ingerowaliśmy – daliśmy mu wolną rękę. Mam wrażenie, że jego fragment trochę zmienił znaczenie liryczne tego numeru i dodał mu głębi, a nam, jako muzykom, otworzył oczy. Fantastycznie się z nim pracowało w studiu – to jest gość, który przychodzi i wie, czego chce. Na początku, kiedy zaczął nagrywać, to nie byliśmy do końca przekonani co do tego, co się działo za mikrofonem, nawet jeżeli wszystko się zgadzało pod kątem technicznym. My po prostu nie wiedzieliśmy, jak to zabrzmi jako całość. Natomiast, kiedy już usłyszeliśmy, stwierdziliśmy, że to jest petarda i dokładnie tego potrzebowaliśmy. Dzięki niemu ten numer jest też zdecydowanie ciekawszy. Jesteśmy bardzo dumni z tej współpracy.
A z pozostałymi osobami jak Wam się pracowało?
Szczęśliwie, ze wszystkimi bardzo dobrze. 🙂 Ściągnęliśmy na płytę samych naszych znajomych i przyjaciół, czyli ludzi, z którymi znamy się dobrze już od długiego czasu. Nie chcieliśmy współpracować z kimś „na siłę”. Wiadomo, że niektórzy podchodzą do takich featuringów na zasadzie budowania zasięgów, ale my podeszliśmy do tego od innej strony. Każdą z tych osób znaliśmy i wiedzieliśmy, czego się spodziewać. W każdym przypadku współpraca była łatwa, lekka i przyjemna. 🙂
A co było największym wyzwaniem podczas pracy nad albumem?
Pięciu dorosłych mężczyzn pracujących nad jednym dziełem muzycznym (śmiech). A tak na serio, to czas zawsze jest wyzwaniem – każdy z nas ma swoje zobowiązania. Wszyscy jesteśmy z okolic Śląska, ale nie mieszkamy w tym samym mieście, więc zebranie całej ekipy bywa wyzwaniem logistycznym. Część naszych gości również jest z różnych części Polski, na przykład Dominik [Pajewski, wokalista Gorgonzolli, który udzielił się w singlu Szara twarz – przyp.red.] mieszka w Warszawie. Zatem zebranie tylu osób nie było łatwe…
Sytuacja zdrowotna w zespole, z którą zmagaliśmy się przez ostatni rok, również była wyzwaniem – zarówno Gumiś, jak i perkusista Bartek dosłownie walczyli o życie [u Bartka perkusisty zdiagnozowano nowotwór złośliwy, natomiast u Gumisia – krytyczną niewydolność serca oraz zapalenie mięśnia sercowego – przyp.red.]. Myślę, że niejeden zespół w takiej sytuacji po prostu by się rozpadł. My chcieliśmy walczyć i szczęśliwie udało się tę walkę wygrać, chociaż nie było łatwo.
Przeczytam Ci coś: Szara twarz opowiada o codziennych bohaterach, przywdziewających maski ‘szarych twarzy’, mijanych nieświadomie w tłumie każdego dnia. Kto dla Was jest takim bohaterem?
To jest dobre pytanie! Myślę, że po prostu zwykli ludzie, wiodący zwykłe życie, a nie bohaterowie z telewizji, politycy czy ktokolwiek tego typu. To ludzie, których widzimy na co dzień, budują rzeczywistość – to o nich przede wszystkim opowiada ten numer. W przeciętnych ludziach, którzy wiodą przeciętne życie, tkwi prawdziwa siła, bo jest ich najwięcej.
O Waszym singlu – Jeszcze raz, o którym już powiedziałeś, można przeczytać, że: (…) opowiada o walce, nadziei, wsparciu, zrozumieniu istoty i sensu życia, o jeszcze jednej szansie, którą dostaliśmy od losu. Jaki w takim razie jest sens tego życia?
Robić ciekawe rzeczy. Rozwijać się w jakiś sposób. Eksperymentować. Kroczyć swoją ścieżką, a nie podążać drogą kogoś innego. Nie mówię tu o osiąganiu jakiegoś wielkiego sukcesu czy podboju świata, bo to czasami się udaje, a czasami nie. Ale po prostu – iść własną drogą.
A macie jakieś swoje wspólne, muzyczne albo niemuzyczne, marzenie, do którego spełnienia dążycie?
Grać fajne koncerty. Jesteśmy już starzy, jak na muzyków, bo wszyscy jesteśmy po 30stce (śmiech). Wszyscy mamy różne zobowiązania i rodziny, więc nie liczymy na to, że będziemy żyć z muzyki. Wiadomo, że to jest piękne marzenie, ale w gatunkach ciężkiego rocka i metalu, w którym się obracamy, raczej jest nierealistyczne na naszym etapie. Chcemy się więc dobrze bawić. Robić ciekawą muzykę i eksperymentować z nią. I dojść do etapu, gdzie będziemy grać dla naszej Snowbandy [nazwa fandomu zespołu – przyp.red.].