Nirvana. Pearl Jam. Soundgarden. Alice In Chains. Mudhoney. The U-Men. Green River. Mother Love Bone. I masa innych kapel – wszystkie wrzucone do worka z napisem „grunge”. Czyli Piotr Jagielski i jego Grunge. Bękarty z Seattle.
O kapelach takich, jak Nirvana, Soundgarden czy Alice In Chains słyszał zapewne każdy. O mieście Seattle pewnie też. Każdy również zdaje sobie sprawę z fenomenu, jakim był grunge… O legendach grunge’u i o szarym, ponurym Seattle powstało mnóstwo książek i filmów. Wydawnictwo Czarne proponuje czytelnikom kolejną pozycję, czyli reportaż Grunge. Bękarty z Seattle Piotra Jagielskiego.
Warto zaznaczyć, że nie jest to pozycja tylko o legendarnych kapelach, jak Nirvana czy Soundgarden. To także historia takich kapel, jak Mr. Epp, Minor Threat, Green River, Mudhoney, Malfunkshun i wielu, wielu innych. Ponadto, Piotr Jagielski nie tylko skupia się na grungowcach i ukazuje rzeczywistość zespołów w Seattle, ale także nakreśla tło polityczne i społeczne czasów, w jakich powstawał punk i grunge. Czasy prezydentury Ronalda Reagana. Działalność wytwórni Sub Pop. Drakońskie prawo Teen Dance Ordinance. Organizacja Parents Music Resource Center. Powstanie muzycznego półświatka i koncerty organizowane po prywatnych mieszkaniach, a nie w klubach. Kryzys Boeing Bust. Firma Muzak, która zatrudniała wielu lokalnych muzyków. Powstanie i historia MTV. Upadek Związku Radzieckiego. Śmierć Andy’ego Wooda i Kurta Cobaina. Oraz wiele innych zdarzeń i miejsc. Nakreślenie tej historii przenosi nas w tamte czasy i pozwala niemal poczuć się jak w Seattle lat 70, 80. i 90. Tło historyczno-społeczne jest niemal tak samo ważne, jak muzyka, która wtedy powstawała – pozwala chociaż po części zrozumieć, dlaczego grunge stał się fenomenem, a zespoły takie jak Nirvana się wybiły…
Dla mnie Grunge. Bękarty z Seattle to reportaż o tym, jak z pozoru niepozorne kapele, powstające z nudów i dla zabawy, zostają legendami. Lub nie… Kapelach, które, zdawałoby się, nie miały prawa osiągnąć sukcesu. Ludziach, którzy tworzyli te zespoły – z jakich rodzin pochodzą lub pochodzili, jakie wiedli życie, itd. Bandach, które chciały być gwiazdami lub wręcz przeciwnie – dla których zabawa i przyjaźń były ważniejsze od sławy i pieniędzy.
Nie chodziło o pieniądze. Zaczęło się od zabawy
To historie o tym, co się robi z szansą, którą dostaje się od losu – jeśli się ją dostanie… O tym, jak sukces potrafi wypalić. Tym, że każdy ma inną definicję sukcesu – dla kogoś będą to miliony sprzedanych płyt i wysokie notowania list przebojów, a dla kogoś innego – spokojne, poukładane życie. O sławie, której się nienawidzi, nawet jeśli wcześniej się jej bardzo pragnęło. Fenomenie muzyki grunge’owej i o tym, skąd grunge się wziął. O tym, jak Seattle stało się dla rock’n’rolla „tym, czym Betlejem dla chrześcijaństwa” oraz o tym, jak z grunge’u i Seattle zrobiono biznes. Wreszcie o tym, jak potoczyły się losy legendarnych i mniej legendarnych kapel i o tym, jaką cenę przyszło niektórym z nich zapłacić za bycie legendą…
Warsztat i język Grungu. Bękartów z Seattle
Jeżeli chodzi o sam warsztat, to autor naprawdę przyłożył się do tego reportażu. Dotarł do wielu ludzi, którzy tworzyli scenę punkową i grunge’ową. Nawiązuje do książek i filmów, których spis znajduje się na końcu Grungu. Bękartów z Seattle. Są to pozycje zarówno polsko-, jak i angielskojęzyczne – na pewno przydadzą się do dalszego zgłębiania tematu.
Co do samej narracji, mało jest zwrotów kierujących uwagę na autora typu: „Kiedy pytam…”, „Przynajmniej go rozbawiłem”, itd. Najbardziej osobiste są wzmianki o tym, jak to się stało, że Piotr Jagielski stał się „wyznawcą Pearl Jamu” lub kiedy po raz pierwszy zobaczył Mudhoney na żywo… Jest za to masa wypowiedzi muzyków, które przeplatają się ze zgrabnymi opisami rzeczywistości: postaci lub zdarzeń. Tym sposobem książkę czyta się całkiem nieźle. Może nie jak powieść, ale i tak jest to bardzo przystępnie i gładko napisana pozycja – zwłaszcza, że historie tych bandów są niezwykle ciekawe…
Czy warto sięgnąć po tę książkę? Tak! Czy trzeba być fanem grunge’u, aby ją przeczytać? Nie, chociaż pewnie znajomość wielu faktów dotyczących kapel grunge’owych będzie przydatna. Ale dla mnie – osoby, która lubi, na przykład, Nirvanę, ale nie może nazwać się fanką – był to bardzo przystępnie napisany reportaż, z którym bardzo dobrze spędziłam czas. I nie ukrywam, że niektóre z tych historii – na przykład ta dotycząca Kurta – ścisnęły mnie boleśnie za serce…
Zdecydowanie warto sięgnąć po ten reportaż!