Tomasz „Szamot” Rzeszutek (Jesus Chrysler Suicide): Najważniejsza jest konsekwencja w działaniu [Wywiad]

0
588
Jesus Chrysler Suicide Wywiad
fot. Ilona Matuszewska

Zespół Jesus Chrysler Suicide powstał w 1991 roku w Rzeszowie z inicjatywy Tomasza „Szamota” Rzeszutka, wokalisty. To właśnie Szamot odpowiedział na moje pytania dotyczące nowej płyty Rexpublica Lunatica, funkcjonowanie zespołu, jego historię i nie tylko. Zapraszam!

Co się działo z zespołem w trakcie pandemii ?

To był czas, w którym kończyliśmy pracę nad dogrywkami i miksami płyty Rexpublica Lunatica. W okresie, w którym mogliśmy grać, zagraliśmy chyba trzy koncerty, w tym jeden transmitowany w sieci. Prywatnie dla nas na pewno to był ciężki okres. Ja wtedy, żeby nie poddać się dołującej atmosferze, ale trochę zainspirowany tym, że świat stanął na głowie, postanowiłem zrealizować pomysł dotyczący stworzenia akustycznych wersji numerów JCS. 2. 

Jak w ogóle powstał Jesus Chrysler Suicide?

Założyłem ten zespół w 1991 roku w Rzeszowie. Wcześniej zdobywałem doświadczenie w trzech różnych kapelach, grając punk rocka na perkusji, death metal na basie czy psychodeliczne odjazdy na gitarze w jeszcze innym zespole. Słuchałem wtedy przeróżnej muzy i chciałem stworzyć band, w którym w jednym kotle będą się miksować różne style. Zaprosiłem wtedy do współpracy gitarzystę Piotrka Urbanka, perkusistę Darka Chudzika, a sam sięgnąłem za bas i wokal. W tym składzie w 1991 roku zagraliśmy nasz pierwszy koncert w klubie Oto chodzi. Chwilę później doszedł do zespołu gitarzysta Sławek „Dżabi” Leniart i zaczęła się już jazda na całego. 

Jakie to uczucie – być w zespole od 30 lat?

Staram się nad tym zbyt często nie zastanawiać – sentymenty są fajne, ale na dłuższą metę przeszkadzają w realizacji kolejnych planów i mogą mieć zły wpływ na rozwój. Staram się patrzeć z szacunkiem do tego co było, wyciągać z tego okresu wnioski i myśleć przede wszystkim o tym, co jest i co jest zaplanowane na przyszłość. 

A jaka jest recepta na to, żeby zespół funkcjonował tyle czasu? Wiele kapel rozpada się po kilku, kilkunastu latach… 

Tak się złożyło, że po wydaniu płyty Eso Es w 1999 roku zostałem w zespole jedyną osobą z pierwotnego składu. Przez te 30 lat istnienia JCS skład zmieniał się wielokrotnie, ludzie przychodzili, odchodzili, ale również wracali tak jak to się ostatnio stało w przypadku powrotu do zespołu Roberta Grubmana i Jurka Tomczyka, chyba najlepszego duetu gitarowego w historii JCS. Z perspektywy tak długiego okresu mogę powiedzieć, że chyba jedyną receptą na tą długowieczność była po prostu chęć grania i tworzenia czegoś nowego. Chęci to podstawa – potem są pomysły, a na koniec ich realizacja. Oczywiście, nie dożylibyśmy tego wieku, gdyby nie chęć realizacji moich wizji ze strony członków zespołu. Jesus Chrysler Suicide tworzą wrażliwi ludzie, którzy wiele w życiu przeszli – żaden z nas nie miał lekko. Dzieli niektórych z nas różnica wieku i również jakieś kwestie światopoglądowe potrafią nas poróżnić, ale, na szczęście, potrafimy większość z tych spraw sobie wyjaśniać, albo obracać w żart, a czasem wystarczy zagranie dobrej próby czy koncertu, aby poczuć się razem jak jedna, dobrze naoliwiona maszyna. Myślę, że także fakt, iż nigdy w tym zespole nic nie robiliśmy na siłę. Nie mieliśmy zbyt dużego parcia na szkło, na trasy koncertowe, na częste wydawanie płyt – to wszystko również mogło mieć duży wpływ na to, że gramy do dzisiaj. Kilka sytuacji z historii JCS w latach 90-tych dało mi dużo do myślenia i nauczyło, że szanse od losu należy wykorzystywać, ale ryzykować za wszelką cenę nie warto. Najważniejsza jest konsekwencja w działaniu i taka praca, aby nie zaburzyć nią za bardzo swojego życia prywatnego i relacji w zespole. Z jednej strony ważna jest pokora, a z drugiej poczucie własnej wartości i nie poddawanie się gdy pojawiają się przeciwności. 

Jakie jest największe wyzwanie, jeśli chodzi o tworzenie zespołu? Twoim zdaniem?

Największym wyzwaniem jest chyba dobranie odpowiedniej grupy osób, które będą tworzyć ten zespół. Inaczej jest, gdy grasz z kolegami poznanymi w szkole średniej czy na studiach, a inaczej – gdy są to osoby mające pracę i rodziny. Inaczej jest, gdy skupiasz się tylko na tworzeniu nowego materiału na próbach, a inne są wyzwania, gdy zaczynasz promować płytę na koncertach. Inne są wyzwania i problemy, gdy żyjesz z grania, a inne, gdy traktujesz granie hobbystycznie, tak jak my do tego podchodzimy. Każdy z członków zespołu ma inny charakter, każdy słucha innej muzy i ma swoje spojrzenie na otaczający go świat. Nie jest łatwo wszystkim dogodzić, ale nie jest to niemożliwe. Jak widać, promujemy już ósmą płytę i może nagramy jeszcze dziewiątą.

fot. Ilona Matuszewska

Między płytą Wybaczam Wam wszystko a Rexpublica Lunatica minęło 6 lat. Skąd ta przerwa?

Tak jak powiedziałem wcześniej – nie robimy niczego na siłę. Zanim wybraliśmy na tą płytę 11 numerów, na sali prób powstało chyba ponad 30 różnych szkiców kawałków. Ponieważ spotykaliśmy się na próbach raz w tygodniu, to zeszło nam trochę czasu, zanim wybraliśmy odpowiednie numery i je doszlifowaliśmy. Na początku nie brałem pod uwagę tego, że znajdą się na tej płycie brzmienia instrumentów klawiszowych. Ale gdy Grzesiek „Yagas” Łagodziński, a potem zaproszony do współpracy przy tej płycie Łukasz Kurowski zaczęli podsyłać swoje propozycje, postanowiliśmy nad nimi dlużej popracować, aby tymi brzmieniami jeszcze dodatkowo ubarwić materiał. Ja w tym okresie kończyłem też nagrywanie wokali – starałem się z tym nie spieszyć, aby zrobić to najlepiej jak potrafię. W międzyczasie zdarzyły się zmiany w składzie zespołu. Rozstaliśmy się z gitarzystami Piotrkiem Miłoszem, a potem Marcinem Jasiewiczem, którzy również dużo serca i pracy włożyli w nową płytę. Niestety, takie zmiany trochę wpływają na wytrącanie zespołu z rytmu. Potem nastał okres pandemii i pojawiły się jakieś problemy z okładką do Rexpublica Lunatica. To wszystko razem musiało trwać i trwało te 6 lat. W okresie pandemii, jak już wspomniałem wcześniej, postanowiłem pograć trochę akustycznie – zaprosiłem do współpracy trzy osoby ze składu JCS: Michała Balogha, Marcina Barańskiego i Jurka Tomczyka oraz nie zwiazanego z JCS Krzyska Pasiekę. Tak powstał projekt Gerard Magnus Band, w którym gramy między innymi numery JCS w stylu psychocountry. 

Jacy twórcy byli inspiracją dla utworów na tej płycie

Po wydaniu płyty Rhesus Admirabilis w 2006 roku poprosiłem kolegów z zespołu, aby przesłali mi tytuły swoich ulubionych płyt. Zebraliśmy 111 tytułów, które inspirowały JCS i udostępniliśmy tą listę na naszej stronie internetowej. Gdy spojrzałem na tą listę po latach uświadomiłem sobie, że zbyt wiele chyba się nie zmieniło. Do wielu z tamtych tytułów nadal wracam. Owszem, pewnie osobiście dodałbym teraz o wiele więcej polskich płyt, w tym coś z ciekawej nowej sceny black metalowej, jakąś płytę Gojira, Whores., Mastodon czy coś ze stoner rocka. Ale przy takim ogromie i różnorodności stylistycznej muzyki, jaką słucham i słuchamy i takiej różnorodności numerów, które znalazły się na nowej płycie JCS, wrzucenie nas do jakiejś określonej szufladki chyba nie jest możliwe. Tak było od początku, kiedy mieszaliśmy ze sobą, punk rock, metal, industrial rock i psychodelie. Taką miałem wizję na ten zespół na samym początku i tak jest do dzisiaj. W naszym składzie każdy ma swoich ulubionych klasyków: ja – The Doors , Diabeł – Black Sabbath, Baran – Deftones, Balon – Dream Theatre, Yagas – Young Gods, a Pingwin – Rolling Stones. Pogodzić takie fascynacje może chyba tylko JCS. (śmiech) 

A jak było z tekstami? Kto je napisał i co posłużyło za inspirację do ich powstania?

Tym razem postanowiłem sprawę tekstów oddać profesjonaliście – Jackowi Sadło, który stworzył do płyty niebanalne i poetyckie teksty w języku angielskim. Ja natomiast bardziej skupiłem się na komponowaniu i produkcji nowej płyty. Bardzo dobrze się rozumiemy z Jackiem, często wymieniamy się nowościami odnośnie płyt, książek, czy filmów. Jeden tekst na płytę napisał także Rafał Iwiński – muzyk, fan JCS, nasz stary dobry znajomy. Nie wychodzimy do ludzi z łopatologią – te teksty to trochę takie obrazy malowane słowem, mają robić klimat na tej płycie, a nie stać mocno na ziemi, broniąc jakichś ideologii i przekonań. Staraliśmy się zostawić dużą dozę interpretacji dla słuchacza. Ja wcielam się w tych tekstach w różne postaci i to mi tym razem bardzo odpowiadało i pasowało do tych różnych kompozycji zawartych na Rexpublica Lunatica. 

Masz swojego ulubieńca na tej płycie?

Moje ulubione numery to : Letter To The Lord, Psychologic i Hellfire Rider, które świetnie sprawdzają się na koncertach. Do tego Taste Of Heaven, który fajnie wypadł produkcyjnie w studio, ale na żywo będzie już trudniejszy do zagrania, tak jak i kilka innych na płycie, w których mocno pokombinowaliśmy ze strojeniem gitar. To nie jest nowość na płytach JCS, ale takiego rozstrzału z tego typu kombinacjami gitarowymi jeszcze nie próbowaliśmy. 

Na płycie macie gościa, a właściwie gościnię – Wiktorię Grys. Jak Wam się współpracowało?

Wiktoria zaśpiewała w numerze Realpolitic. Po nagraniu wokali do tego numeru stwierdziliśmy z naszym realizatorem nagrań – Jackiem Młodochowskm, że w pewnych momentach idealnie pasowałby tutaj damski głos z charakterystycznym wibrato. Nasz basista, Marcin Barański zaproponował Wiktorię, która zaśpiewała idealnie, tak jak to sobie wymyśliliśmy. 

Jak fani reagują na ten album?

Sądząc po reakcjach w sieci czy na koncertach, fani są bardzo zadowoleni, bardzo podoba im się brzmienie i miks zrobiony przez Haldora Grunberga, choć na pewno część z nich chciałaby, aby na płycie znalazły się numery śpiewane po polsku. Są też tacy ludzie, którym akurat bardzo podoba się to, że zaśpiewana jest w całości po angielsku i są wśród nich tacy, którzy wcześniej nie doceniali naszych dokonań. Płyta jest bardzo równa, świetnie brzmi i myślę, że zostanie z naszymi fanami na długo. 

Czy Wasz proces pracy nad płytą zmienił się na przestrzeni tych lat?

Tak, ponieważ wcześniejszą płytę nagraliśmy na sali prób i z wykorzystaniem przeróżnych dobrodziejstw techniki cyfrowej. Tym razem powróciliśmy do dawnych czasów, analogowych, chcąc uzyskać bardziej naturalne brzmienie. 20 lat temu staraliśmy się być przy miksach, śledząc i kontrolując tą żmudną pracę praktycznie od początku. Teraz, już od płyty Wybaczam wam wszystko, wygląda to tak, że osoba zajmująca się miksem dostaje na początku nasze uwagi i sugestie, a potem, gdy zostają nam przesyłane pierwsze próby miksu – nanosimy na nie swoje poprawki. Na tej zasadzie pracujemy dotąd aż będziemy zadowoleni. 

Jesteś, zdaje się, mózgiem operacji w JCS, jesteś też w zespole od początku. Miałeś czasami taką myśl, że może lepiej zostawić ten zespół, skoro to jest hobby, że może niekoniecznie? Czy wręcz przeciwnie – cały czas lubisz to robić i masz ten sam zapał, co 30 lat temu?

Sens, aby uprawiać swoje hobby, zawsze się znajdzie, a chęć do grania zależy od inspiracji, od warunków życiowych i od ludzi, z którymi pracujesz. Chociaż ten zapał, kiedy stoję już na scenie przed mikrofonem, albo wpada mi do głowy jakiś fajny riff czy melodia, gdy nagrywam sobie jakieś szkice numerów, to na szczęście jest ten sam zapał, jaki czułem 30 lat temu. Jeśli coś tutaj nie będzie grać, jak powinno w przyszłości, to będę nad tym pracował, szukał i coś zmieniał, na ile będą mi pozwalały na to warunki, jakie stawia ciągle zmieniające się życie. 

Jakbyś miał porównać obecną metalową scenę muzyczną do tej, która istniała wtedy, kiedy zaczynaliście, to powiedz – dużo się pozmieniało?

JCS nigdy tak naprawdę nie dał się zaszufladkować jako zespół metalowy. Graliśmy na początku na punk rockowych imprezach, potem, gdy nasze brzmienie stało się cięższe, zaczęliśmy grać także z metalowymi bandami albo tymi grającymi rock industrialny czy gotyckie klimaty. Rozstrzał stylistyczny tego, co stworzyliśmy przez 30 lat jest bardzo duży. Gdy zaczynaliśmy, scena metalowa w Rzeszowie prawie nie istniała – były dwa bardzo dobrze zapowiadające się zespoły takie jak Thrashka i Don’t Fuck, ale rozsypały się. Ta scena rozkwitła tutaj trochę później i całkiem dobrze się miała w drugiej połowie lat 90 tych. Potem część z tych zespołów rozpadła się, powstały nowe. Obecnie na scenie rzeszowskiej jest duża różnorodność, aczkolwiek brakuje takich klubów jak kiedyś Gambit, Rejs czy później Vinyl, w których można było się łączyć i pokazać w pełni okazałości. 

A jakbyś miał porównać Wasze początki do tego, co Wy jako zespół reprezentujecie dzisiaj, to co powiedziałbyś?

Początki były bardzo ciężkie, jeśli chodzi o sprzęt, na którym graliśmy – pierwsze trzy płyty nagrywaliśmy na pożyczanych instrumentach i wzmacniaczach. Nasze umiejętności gry też, można powiedzieć, były na początku na trochę niskim poziomie, za to nadrabialiśmy niesamowitym zapałem i charyzmą. Obecnie ze sprzętem jest zupełnie inaczej, a zespół tworzą profesjonalni muzycy. To co się nie zmieniło to fakt, że, wychodząc na scenę, nadal dajemy z siebie wszystko. 

Jakie macie plany na następne miesiące?

Pogramy pewno zimą trochę na akustycznych gitarach, a potem wrócimy do ciężkiego łojenia, aby promować dalej na koncertach najnowszą płytę Rexpublica Lunatica i dać trochę radochy sobie i naszym fanom

Dziękuję za Twój czas 🙂

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments