Po kilku latach wspólnego grania i trzech świetnych płytach Bass Astral x Igo postanowili zakończyć swoją działalność. Wraz z zespołem wyruszyli w Polskę, by zaprosić fanów do ostatniego, wspólnego tańca.
Pierwszy raz na koncercie Bass Astral x Igo byłam w 2017 roku na poznańskich Juwenaliach. Nie do końca wiedziałam kim są, sądząc po ilości osób na tym koncercie wnioskuję, że nie tylko mi ten duet był dość obcy, jednak szybko się to zmieniło. Z każdym kolejnym koncertem porywali do tańca coraz więcej osób, a bilety wyprzedawały się w okamgnieniu. Nic dziwnego, chłopaki wyróżniali się wśród polskich zespołów, a każdy koncert był świetną, muzyczną przygodą – miałam przyjemność być na kilku koncertach, również tych z projektu Bass Astral x Igo Orchestra. Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy…
Last dance
Tak jak zaczęli, tak skończyli z pełnym profesjonalizmem i szacunkiem do swoich fanów. Poznański występ 11 września 2021 roku był najbardziej punktualnym koncertem, na jakim w życiu byłam. Minutę przed planowanym rozpoczęciem, fanów powitał pięknymi dźwiękami Szymon Paciora, grając wstęp do utworu Etna, który jest moim faworytem z najnowszego wydawnictwa.
Podczas dwugodzinnego koncertu nie brakowało utworów z poprzednich płyt, niektórych mieliśmy okazję posłuchać w nieco odświeżonej aranżacji. Dodatkowej świeżości dodawał zespół, który towarzyszy na tej trasie Kubie i Igorowi. Muzycy nie tylko dobrze się prezentowali na scenie ale również zarażali swoją energią. Warto wspomnieć o Dominiku oraz Martynie, rodzeństwie od którego ciężko było oderwać wzrok, było widać, że na scenie czują się jak ryba w wodzie. Martynę Szczepaniak uważam za najciekawszy, debiutujący, damski wokal ostatnich lat na polskiej scenie muzycznej. Również wielkie brawa należą się Kubie Wojtasowi, który zagrał naprawdę świetne solówki.
Na bis na scenie wystąpili tak jak bywało to najczęściej, Bass Astral i Igo wraz z laptopem i konsolą. Duet, ku wielkiej uciesze zgromadzonych, zagrał cover Alice in Chains – Would. W dobrej zabawie przeszkodziła złośliwość rzeczy martwych, która została na szczęście szybko opanowana, a publiczność mogła posłuchać utworu do końca.
Mimo że koncert i cała jego oprawa była świetna, pozostał mi pewien niedosyt. Zabrakło mi nieco… elektroniki. Utworów, po których ciężko złapać oddech, bo muzyka sama niosła do szalonego tańca i skakania. Jednak ten i poprzednie koncerty będę wspominać bardzo dobrze, a nawet z lekką nostalgią i nadzieją, że jeszcze kiedyś, chociaż raz, uda się usłyszeć Kubę Tracza i Igora Walaszka podczas wspólnego grania.