Polski zespół Pozory, czyli solidna alternatywa. Wydali już trzeci singiel, który zwiastuje premierę ich płyty. Czy da się nagrać album w dziewięć miesięcy? O tym właśnie porozmawialiśmy.
Skąd pomysł, aby nazwać zespół Pozory?
Pozory to tylko nazwa, a nazwa to tylko pozory. Chcieliśmy ochrzcić ten projekt krótką, prostą nazwą, może ewentualnie przy okazji odrobinę w klimacie współczesnej polskiej sceny niezależnej. Nie jesteśmy fanami nadawania sobie przez zespoły nazw o głębokim, konkretnie zdefiniowanym znaczeniu. Najlepsze nazwy to te, którym znaczenie zostaje nadane z czasem przez fanów w procesie długotrwałego obcowania z muzyką danych zespołów i tego samego życzylibyśmy Pozorom.
Gracie, tak jak czujecie. Piszecie to, co myślicie. Nie ściemniacie. Czyli można wam wierzyć? (śmiech)
Nie można, jeśli umiesz liczyć, to sama wiesz… (śmiech) A tak zupełnie poważnie – zaczęliśmy granie z tego samego powodu, dla którego w to środowisko wchodzi większość ludzi – z czystej zajawki. Robimy to na tyle długo, że jesteśmy od dawna pogodzeni z tym, iż własna satysfakcja jest często jedyną rekompensatą. Dla muzyków naszego kalibru największa frajda tkwi na ogół w koncertach i sytuacja pandemiczna pokazuje jak ważne jest zadowolenie z samego grania dla siebie dla podtrzymania projektów w wieku niemowlęcym. Wydajemy w tym momencie płytę, którą nagraliśmy własnym nakładem. Piosenki na nią pisaliśmy przez około rok, spotykając się regularnie w naszej salce. Zdecydowaliśmy nagrać je u Mieszka Radwańskiego, naszego producenta, ponieważ spodobały nam się miksy jakie robił innym zespołom, choćby Superhuman Like Brando. Nie ma za nami żadnego menedżera – który sugerowałby nam jaki kierunek artystyczny powinniśmy obrać. Nie wydaje nas żadna wytwórnia, jesteśmy tak niezależni, jak w tej zabawie możesz być.
A gdyby każdy z was mógłby troszkę o sobie opowiedzieć… Kim i jacy jesteście?
Maciej Dawidczyk: Wychowaliśmy się w Warszawie, konkretniej to na Gocławiu, Żoliborzu i Ursynowie. Ja – czyli Maciek – i Michał poznaliśmy się w gimnazjum, gdzie zaczęliśmy coś razem dłubać w gitarki, Michał z Jasiem poznali się jakoś na początku studiów i zaczęli robić razem zespół, jakoś niedługo potem do nich dołączyłem. Tak naprawdę zaczynając Pozory mieliśmy już kilkuletni staż we wspólnym graniu. Jednocześnie żaden z nas nie zdobywał nigdy żadnego wykształcenia związanego z muzyką – wszyscy jesteśmy samoukami uczącymi się nawzajem poprzez granie z innymi ludźmi.
Ja jednak podejrzewam, że wybraliście takie gatunki muzyczne – które są wam najbliższe. Jakie to są?
Trudno wskazać… Na pewno wszystkie te, w których jest miejsce dla gitary, eksploracji muzyki i mówienia głośno, że jesteśmy różni i niedoskonali. Lubimy sposób w jaki na Wyspach grało się rock w latach dziewięćdziesiątych. Bardzo podoba nam się kierunek, w jakim idzie polska alternatywa. W drugiej połowie naszej płyty będzie słychać też, że lubimy jak jest trans, w którym dzieje się naraz szybko i wolno. Słuchamy także odrobinę rapu, zarówno kalifornijskich klasyków jak również niektórych lokalnych wykonawców. Dopóki piosenka nie traktuje o zabawie przy wódce w rytmie polki, pozostajemy całkiem otwarci… (śmiech)
To dobrze! (śmiech) Powiedzieliście kiedyś, że brzmieniowo inspirujecie się takim zespołem jak Arctic Monkeys. Ale czy tylko?
Bardzo lubimy tego typu pytania, ponieważ w większości przypadków nasi słuchacze wskazują zupełnie inne inspiracje niż te, które mieliśmy w głowach pisząc nasz materiał. Sami zresztą popełniamy identyczny błąd rozmawiając z wieloma innymi zespołami. (śmiech)
Zdarza się. (śmiech)
Jednak z Arctic Monkeys jest to akurat prawda, czego po dotychczas wydanych utworach nie ma nawet jak ukryć. Drugą ważną dla nas inspiracją są, na pewno, dokonania Jacka White’a, chyba każdy z nas ma swój ulubiony projekt z jego dorobku. Z polskiego podwórka duży wpływ mają na nas Happysad i Cool Kids of Death. Z dużym zaciekawieniem obserwujemy obecną niezależność i nawet WaluśKraksaKryzys może na nas odciskać większe piętno, niż jesteśmy w stanie na ten moment stwierdzić. Idąc nawet dalej tym tropem, urzekają nas takie projekty jak Wczasy czy Zwidy, które definiują swoje brzmienie poprzez bardzo naturalną niedbałość.
Zainteresowało mnie zdanie, które znalazłam na waszej stronie internetowej, a mianowicie: „Nasze teksty to pozory nostalgii za drażami korsarzami i optymizmu, że miasto nie musi być toksyczne”. Czy mieliście na myśli jakieś konkretne miasto? A może to jakaś metafora?
Chodzi o pewną, nazwijmy to, bańkę wspomnień. Każdy ma własną wrażliwość, nie przeżywamy emocji tak samo, dlatego nie chcemy ich nazywać. Wolimy wskazać coś, co w naszym mniemaniu definiuje pewien czas i przestrzeń, które chodzą nam po głowie. Czujemy, że w ten sposób najbardziej możemy złapać nić porozumienia z ludźmi myślącymi podobnie. Trudno to wytłumaczyć, ale spróbujmy: jeżeli w sztuce piszesz o miłości, to nie piszesz „kocham Ciebie”, zamiast tego opisujesz następstwa i emocje, tworzysz całą przestrzeń, którą odbiorca jest w stanie przełożyć na własną wrażliwość. Tak też staramy się komunikować z naszymi odbiorcami.
Płyta muzyczna w dziewięć miesięcy. Który z was to wymyślił? I dlaczego?
Sam pomysł jako pierwszy przedstawił na głos Miecz, wokalista, jednak całe nasze dotychczasowe doświadczenie z graniem powoli popychało nas do tego typu formuły wydawniczej. Uczestniczymy w środowisku, w którym dla większości ludzi muzyka stanowi hobby, na które trzeba znaleźć czas mimo bardziej przyziemnych obowiązków. Większość projektów ma bardzo widoczne ograniczenia w warsztacie, czasie czy budżecie. Wiele razy widzieliśmy, jak te braki odbijały się w różnego rodzaju zapowiedziach przedsięwzięć, które okazywały się rozczarowujące lub zwyczajnie nigdy nie zrealizowane.
Niestety.
Właśnie… Naszym pomysłem jest zaproponować formułę, na której możesz polegać – już teraz wiesz, kiedy będą się pojawiać od nas kolejne nowości. Nie chcemy robić zbędnego zamieszania ani udawać, że z kolejnym kawałkiem odkryjemy koło na nowo, zamiast tego skupiamy się na dostarczaniu. Może miło jest widzieć coś regularnego w tych niespokojnych czasach?
Myślę, że tak. Lecz dlaczego zdecydowaliście się wydawać jeden utwór miesięcznie? To potrwa aż do września.
Owszem, potrwa. Zapewne teraz bardziej, niż kolejny numer interesuje ciebie – czy faktycznie dokończymy ten plan. (śmiech)
Pewnie! (śmiech)
Jeden utwór miesięcznie to dla nas szansa zaistnienia w świadomości słuchaczy. W dzisiejszych czasach cykl życia utworów debiutantów jest liczony w skali mikro; jeżeli chcemy odcisnąć jakikolwiek ślad, to musimy mieć pomysł na przyciągnięcie uwagi potencjalnego odbiorcy. Przyjęta formuła wydawnicza daje nam i naszym słuchaczom czas na dyskusję na temat naszej muzyki oraz sprawia, że sama płyta po prostu żyje. Ta formuła jednocześnie daje nam dużą mobilizację do pracy nad zespołem w obecnej, wyjątkowo brutalnej dla całej branży rzeczywistości. Dzięki zaangażowaniu w ciągłe promowanie płyty, utwór po utworze, jesteśmy w bliskim kontakcie ze środowiskiem i poznajemy nowych ludzi, czyli zasadniczo zbieramy korzyści podobne do tych z grania koncertów. Razem jesteśmy w stanie przetrwać ten czas po to, aby spotkać się na żywo w warunkach bliższych dawnym realiom.
Zanim przejdziemy do tematu o trzecim utworze, porozmawiajmy jeszcze o dwóch poprzednich. O czym opowiadają kawałki Posiadanie i Kasa?
Maciej Dawidczyk: Posiadanie to melancholijna pocztówka z Polski. Tekst to echa emocji i przekazów które kojarzą nam się z dorastaniem w Warszawie. Zdecydowaliśmy zacząć album od tego kawałka, ponieważ to właśnie on oddaje najlepiej przekrój naszej wrażliwości, zarówno muzycznej, jak też tekstowej. Zaś Kasa to protest song skierowany w system, w którym żyjemy. Michał ponazywał w tym tekście różne zjawiska na tyle zwinnie, że czułbym się jak bandzior, gdybym odebrał naszym słuchaczom możliwość samodzielnego rozszyfrowania tekstu. (śmiech)
Czas na Mieć czy być. Jest to rozterka egzystencjalna… Wasza osobista?
Nasze teksty wyrażają nasz punkt widzenia,. nawet jeśli brzmią jak uniwersalne zagadnienia, to i tak pozostają zakorzenione w konkretnych, indywidualnych doświadczeniach. Nie chcemy powiedzieć tutaj zbyt wiele, żeby nie odbierać naszym słuchaczom miejsca na własną interpretację. Może jedną z zagwozdek Mieć czy być jest pytanie o granicę między rozwojem jednostki dla własnego spełnienia, a dla lepszego służenia systemowi, w którym uczestniczy?
Dobre przemyślenie. To teraz, kolejny numer usłyszymy już 30 kwietnia. Czego, mniej więcej, możemy się spodziewać?
Chwili na złapanie oddechu. Po Kasie oraz Mieć czy być, które są żwawymi utworami pełnymi przesterowanych gitar, kolejny utwór jest zdecydowanie bardziej leniwy, pełen spokojnych przestrzeni gitarowych, kameralny. Z dotychczas wypuszczonych utworów nasza kolejna premiera najbliżej ma do Posiadania. Z ciekawostek możemy też zdradzić, że jest to pierwszy utwór na naszej płycie w którym używamy syntezatora. I chyba nawet pierwszy kawałek, który w ogóle na tę płytę skomponowaliśmy. Tak czy inaczej, do jego premiery na pewno będziemy nie będziemy dawali wam się z nami nudzić.
Wierzę w to! W takim razie życzę powodzenia! Dziękuję za rozmowę.
Wielkie dzięki!