Na pytanie zadane przez dziennikarza w 2011 roku: „Co zainspirowało Cię do podjęcia się tak gigantycznego projektu?”, Kevin Macdonald, reżyser Dni z życia (2011 i 2021) odpowiedział: „Fakt, że nigdy wcześniej tego nie zrobiono”. Argument ten traci jednak na aktualności w odniesieniu do sequela, który ujrzał światło dzienne dokładnie dekadę później.
W momencie powstawania Dnia z życia 2010 internet nie docierał niemal w każdy zakątek ziemi. Nowe technologie były poza zasięgiem obywateli państw trzecich, a z mediów społecznościowych korzystało nie więcej niż 21% wszystkich pełnoletnich mieszkańców planety. Z perspektywy rzeczywistości zdominowanej przez TikTok i Instagram, epoki, w której relacje międzyludzkie i doświadczanie świata dokonują się głównie w sferze wirtualnej, a fonoholizm przeistacza się w globalny problem, geneza dokumentu wyprodukowanego przez Ridleya Scotta zakrawa na legendę.
Globalny dokument w erze nowo technologicznych niedostatków
Współcześnie user-generated content, czyli treści tworzone i udostępniane przez użytkowników, dzięki różnego rodzaju aplikacjom oraz serwisom docierają do rzeszy odbiorców w ułamku sekundy. Według najnowszych statystyk na YouTube funkcjonuje ponad 38 milionów kanałów, a co minutę do serwisu wpływa 500 godzin nowych nagrań. Z platformy korzysta niemalże 2,3 miliarda osób, co czyni YouTube drugim najpopularniejszym medium społecznościowym. Prawie 4,66 miliarda ludzi (59% światowej populacji) czerpie dziś z dobrodziejstw internetu, głównie mobilnie (91% wszystkich użytkowników sieci). Państwami przodującymi pod względem liczby aktywnych internautów są Chiny i Indie, mimo iż spory odsetek ich obywateli nadal jest offline. Na trzecim miejscu uplasowały się Stany Zjednoczone, prekursor nowych technologii i innowacyjnych rozwiązań.
A teraz cofnijmy się w czasie. Jest 2010 rok. Około 26% światowej populacji posiada dostęp do internetu (1,97 miliarda ludzi), w tym jedynie 10% Afrykańczyków oraz 23% Azjatów i mieszkańców Oceanii. Smartfony stanowią zaledwie 13% wszystkich używanych telefonów komórkowych, a Facebook Messenger, Snapchat czy InstaStories nie zostały jeszcze wymyślone. W takich oto warunkach zrodził się Dzień z życia 2010.
Ten rozdźwięk między możliwościami komunikacyjnymi i technologicznymi z początku oraz końca dekady uwidocznił się również w statystykach dotyczących samego filmu. Oryginalna wersja dokumentu składa się w 75% z materiału nadesłanego przez autorów, z którymi Macdonald i Scott skontaktowali się za pośrednictwem gazet, telewizji śniadaniowej, tradycyjnych reklam oraz YouTube’a, natomiast pozostałe 25% pochodzi z kamer wysłanych do państw rozwijających się. Tymczasem sequel został w całości zmontowany z wideo udostępnionego przez jego twórców online. W przypadku Dnia z życia 2020 aż 78% wszystkich zgłoszeń pochodzi spoza Stanów Zjednoczonych, podczas gdy 10 lat wcześniej współczynnik ten wynosił 55% na korzyść Amerykanów.
Kontynuację dzieła Macdonalda od jego pierwowzoru odróżnia także wyższa jakość i większa różnorodność treści audiowizualnych. Wszystko to zawdzięczamy globalizacji oraz postępowi technologicznemu, które zredefiniowały pojęcie filmu dokumentalnego. Nowe media zrównały konsumentów i producentów X muzy, oddając przywilej bycia twórcą każdemu, kto posiada kamerę wbudowaną w telefon komórkowy. Uosobieniem tej cyfrowej rewolucji jest Talmen, jedna z bohaterek sequela, filmująca swoją matkę w trakcie dojenia bydła na zdawałoby się odciętych od reszty świata mongolskich stepach.
Dzień z życia 2020 stanowi wypadkową 324,705 zgłoszeń nadesłanych do YouTube’a w 65 językach ze 192 państw. Pierwsza odsłona projektu miała zdecydowanie mniejszy zasięg, a mimo to jego producenci nakłonili ponad 81 tysięcy osób ze 189 krajów do podzielenia się skrawkiem swojego życia w formie 4,500 godzin nagrań wideo.
Sztuka nowych mediów
Dzień z życia 2010 miał być laurką wystawioną YouTube’owi z okazji jego 5. urodzin. Twórcom dokumentu udało się przeistoczyć nowe media, rozumiane do tej pory wyłącznie jako innowacyjny model komunikacji międzyludzkiej oraz platformę umożliwiającą błyskawiczną wymianę informacji, w podmiot i przedmiot sztuki, kierując się przy tym myślą, że im bardziej oddalamy się od tego, co znane, tym mocniej odczuwamy potrzebę przynależności.
„Wszyscy jesteśmy zafascynowani tym, jak żyją inni ludzie, jak radzą sobie z trudnościami i triumfem, co umieszczają w swoich domowych nagraniach i rodzinnych albumach. (…) Moim celem było stworzenie pełnometrażowego filmu z intymnych chwil – niezwykłych, przyziemnych, niedorzecznych (…)” – wspomina Macdonald w napisanym przez siebie artykule dla The Guardian, dodając w innym, iż pragnął zamienić skromne wideo w dzieło sztuki właśnie.
Reżyser czerpał inspirację z wielu źródeł, począwszy od serii filmów pod szyldem Up (1964-2019) Michaela Apteda, dokumentującej co 7 lat losy czternaściorga Anglików, a skończywszy na pracach Humphreya Jenningsa, twórcy „krzepiących brytyjskiego ducha” dokumentów z lat 40. o oddziaływaniu II wojny światowej na obywateli Zjednoczonego Królestwa (London Can Take It!, Listen to Britain czy Fires Were Started). Dni z życia to poniekąd reinkarnacja Mass-Observation, projektu badawczego z lat 30., w ramach którego około 500 ochotników prowadziło dzienniki opisujące najdrobniejsze szczegóły ich codzienność.
Idąc tym tropem pomysłodawcy youtube’owego dokumentu postanowili dowiedzieć się, co zawierają nasze kieszenie i torebki, czego boimy się i co kochamy. Dzień 24 lipca został wytypowany jako data realizacji nagrań z dość prozaicznego powodu: „Wiedzieliśmy, że musimy poczekać na zakończenie Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej i chcieliśmy, aby premiera filmu odbyła się w styczniu na Festiwalu Filmowym w Sundance. Zdecydowaliśmy się na sobotę, ponieważ myśleliśmy, że tego dnia ludzie będą mieć więcej czasu do poświęcenia temu projektowi (…)” – tłumaczy Macdonald.
Na etapie postprodukcji zatrudniono 25 (przy sequelu 30) wielojęzycznych asystentów, którzy oglądali i tłumaczyli przekazany im przez producentów materiał filmowy. Praca reżysera polegała natomiast na selekcji nadesłanego wideo oraz wyborze ścieżek narracyjnych: „Nie musiałem decydować, gdzie umieścić kamerę, zrobiono to za mnie. Tylko raz powiedziałem «cięcie» i miało to miejsce dopiero w montażowni’’ – kontynuuje Macdonald.
Ostatecznie reżyser sam posłużył innym artystom za wzór do naśladowania. Jego Dzień z życia 2010 został sparafrazowany w każdej możliwej konfiguracji, dając początek takim filmom jak: Britain in a Day (2012, reż. Morgan Matthews), Christmas in a Day (2013, reż. Kevin Macdonald, Ilona Kacieja) czy Panama in a Day (2019, reż. Ricardo Aguilar Navarro, Manuel Rodríguez).
Crowdsourcing – innowacyjna forma realizacji dokumentu
Pomysł realizacji dokumentu za pomocą crowdsourcingu to inicjatywa Scotta, za co zresztą spadła na niego fala krytyki. Faktem jest, iż autorzy treści wykorzystanych w Dniu z życia 2010 zostali wymienieni w napisach końcowych jako współtwórcy, jednak producenci filmu posłużyli się przy jego tworzeniu darmową siłą roboczą, pomimo że był on wyświetlany w kinach z zyskiem. Powyższy zarzut odnosi się do etyki pracy i przez to jest tylko częściowo słuszny.
Po pierwsze, przychód ze sprzedaży biletów wyniósł nieznacznie ponad 607 tysięcy dolarów, plasując dokument dopiero na 916. pozycji w zestawieniu 2011 Worldwide Box Office. Co więcej, Dzień z życia 2010, tak samo jak jego sequel, został bezpłatnie udostępniony na YouTube zaraz po jego premierze na Festiwalu Filmowym w Sundance. Ponadto przesłanie nakręconego przez siebie materiału do organizatorów było równoznaczne z akceptacją warunków współpracy, w tym z wyrażeniem zgody na możliwe wykorzystanie klipów w projekcie i scedowanie praw autorskich na producentów filmu.
Aby nadać przedsięwzięciu prawdziwie globalny charakter, Macdonald i Scott wydali 40 tysięcy funtów za zakup około 400 kamer HD, które wraz z podwójnymi kartami pamięci wysłali do kilkudziesięciu państw i rozdysponowali je wśród miejscowej ludności przy wsparciu organizacji pomocowych. Dzięki temu osoby wykluczone cyfrowo lub społecznie mogły wziąć udział w tym nowatorskim projekcie.
Autoportret ludzkości
Znając powyższe konteksty łatwiej dostrzec, że Dni z życia to coś więcej aniżeli kolaż harmonijnie skomponowanych vlogów, nakręconych w tym samym czasie przez dziesiątki tysięcy osób z różnych miejsc na ziemi. Oprócz świadectwa rozwoju technologicznego otrzymaliśmy rys społeczeństwa oraz zaszłych w nim na przestrzeni dekady zmian. I chociaż na pierwszy rzut oka bohaterów obu odsłon dokumentu różni właściwie wszystko, to posiadają oni pewne cechy wspólne.
Przede wszystkim łączy ich ambicja bycia kimś więcej niż tylko sobą. Pragnienie to nie ulega przedawnieniu, występuje we wszystkich grupach społecznych i na każdej szerokości geograficznej. Obawa przed wtopieniem się w anonimową, bezkształtną masę, wraz z potrzebą bycia zauważonym i wolą nadania swej egzystencji wartości, stanowią główną motywację uczestników projektu, utrwalających ułamek swego życia przy pomocy kamery.
„Chcę, żeby ludzie wiedzieli, że istnieję” – mówi Betsy, młoda Amerykanka wracająca do domu po całym dniu pracy. 10 lat później z tymi samymi rozterkami mierzy się Semyon, mieszkaniec odległej Jakucji: „Najbardziej obawiam się tego, że moje życie pozostanie niezauważone, a moje nazwisko nie będzie miało znaczenia w dziejach świata”. Wypowiedzi te rezonują tym mocniej, iż żyjemy w epoce, w której autoekspresja zdominowana jest przez nowe media, a opowiadane za ich pomocą historie nierzadko gubią się w gąszczu algorytmowych zależności i przytłaczającej ilości przekazu.
To wołanie o uwagę z jednej strony podsycane jest przez doskwierającą samotność, z drugiej zaś opiera się na zwykłej próżności i chęci zaistnienia w świadomości szerszej publiczności. Ale alienację da się oswoić, a stworzoną w jej ramach przestrzeń wypełnić na swój unikalny sposób. Przekonuje o tym jeden ze współautorów Dnia z życia 2020, który w „covidowej rzeczywistości” nawiązał relacje z pająkami zamieszkującymi zakamarki i szczeliny jego domu, nadając im nawet imiona.
Wspomniana rywalizacja o atencję jest zjawiskiem naturalnie występującym w społeczeństwie, wszyscy bowiem potrzebujemy czuć się zauważeni, wysłuchani oraz docenieni. Macdonald i Scott rozstrzygnęli ten pojedynek dyplomatycznie, włączając do projektu skrajnie odmienne osobowości, znajdujące się na przeciwległych etapach życia oraz reprezentujące różnorodne grupy wiekowe, klasy społeczne, wspólnoty kulturowe i religijne, narodowości, tożsamości płciowe i seksualne, a także profesje czy pasje.
W konsekwencji tego poznajemy Okhwana Yoona, Koreańczyka podróżującego dookoła świata na rowerze w intencji zjednoczenia ojczyzny, anonimowego mężczyznę przechwalającego się swoim Lamborghini, kilkuletniego Abla pracującego jako pucybut na peruwiańskich ulicach, geja o imieniu David, dokonującego coming outu przed swoją babcią, kobietę zmagającą się z bezpłodnością czy nastolatkę ekscytująca się utratą dziewictwa w dniu swoich 18. urodzin.
Dowiadujemy się, że jedni kochają zanurzać stopy w mokrym piasku, inni uwielbiają sterować dronami, a pozostali najbardziej cenią rodzinę i boga. Bohaterowie Dni z życia czują strach przed dorastaniem, zjawiskami paranormalnymi, homoseksualistami, polityką czy odrzuceniem.
Jednak „wiele wypowiedzi z krajów rozwijających się wskazywało na to, że rozmówca sztywno recytował to, co według niego (lub lokalnych autorytetów) chcieliśmy usłyszeć. Nie zdawałem sobie sprawy, jak obcy dla wielu ludzi jest nie tylko koncept filmu dokumentalnego, ale także sama idea dzielenia się własnymi opiniami” – podsumowuje Macdonald.
Kapsuła czasu
Twórcy projektu nie zdecydowali się kontynuować historie wszystkich bohaterów ukazanych w pierwszej odsłonie filmu, wracając w sequelu jedynie do czwórki postaci przedstawionych w oryginale. „To był mój syn 10 lat temu (…)” – mówi kobieta, odtwarzając scenę, w której nastolatek leniwie wstaje z łóżka. „Pokażę wam, jak wygląda teraz” – ciągnie, zwracając obiektyw kamery na urnę postawioną na stoliku w salonie. Alexander Lucas, którego pamięci poświęcono Dzień z życia 2020, zmarł w lutym ubiegłego roku na skutek powikłań po przebytym koronawirusie.
Pandemia, wraz z całym zapleczem społeczno-politycznych wyzwań, z jakimi przyszło nam się niedawno zmierzyć, wsiąka w intymne doświadczenia jednostek. Macdonald przeplata osobiste historie bohaterów z reporterskimi ujęciami protestów Black Lives Matter, synchronizując je z fotorelacją z amerykańskich przedmieść przyozdobionych flagami Ku Klux Klanu i banerami wyrażającymi poparcie dla prezydentury Donalda Trumpa. Całość doprawia migawkami klęsk naturalnych i żywiołowych nawiedzającymi Afrykę Środkowo-Wschodnią oraz Indie.
Pomysłodawcy Dni z życia skonstruowali za pomocą nowych mediów swoistą kapsułę czasu, która w założeniu ma być aktualizowana co dekadę. Kolejne upamiętnienie świata zaplanowano na 2030 rok. Zatem, do zobaczenia!